Wyprawa rowerowa Białoruś 2005

    WSTĘP     RELACJA     MAPA     STATYSTYKI     GALERIA     KSIĘGA GOSCI

 

5 lipca 2005
Augustów - Ogrodniki - Lazdija - Alytus
120 km, 6:21

    Droga do przejścia granicznego wiodła niemalże w całości przez las, z rzadka pojawiały się małe jeziorka.
   
Litwa

    Upragnione przejście pojawiło się dosyć szybko a zaraz za nim było małe miasteczko Lazdija gdzie w banku wymieniliśmy pieniądze. Dalej pomknęliśmy z szybkością równą najszybszemu z najszybszych przez lekko pagórkowaty teren południowej Litwy.
    Alytus położone nad Niemnem jest dosyć młodym miasteczkiem. W miejskim parku jest wysoki pomnik Nike i mała niedziałająca fontanna. W samym centrum znajduje się informacja turystyczna w której znaleźć można opisy miejsc wartych zobaczenia (których nie ma w mieście zbyt wiele) oraz adresy noclegów wraz z cenami. Większość folderów jest dostępna w języku angielskim. Po przejechaniu mostu dość szybko odnajdujemy znaleziony w informacji adres - Klevu 29 - gdzie po negocjacjach płacimy 60 litów za 3 osoby. Dostajemy za to 2 ładnie urządzone pokoje (ciepła woda, prysznic, telewizor).
    Wieczorem udaliśmy się na zwiedzanie miasta, głównie pizzerii (mizerna) i sklepu spożywczego. Oprócz standardowych produktów kupiliśmy bardzo dobre ptasie mleczko z lodówki oraz bardzo praktyczną, niespotykaną w innych krajach, wódkę w jednorazowych kubeczkach pojemności 100 ml.


 
 Nad jeziorem w AugustowieRzeczka o ładnej nazwieNike z AlytusTak mieszkaliśmy na campinguPraktyczne opakowanie 
 

6 lipca 2005
Alytus - Vaisodziai - Raizai - Butrimonys - Onuskis (Hanuszczaki) - Rudiskes - Trakai (Troki)
86 km, 5:24

    Po wyjeździe z miasta dotarliśmy do Vaisodziai gdzie droga przemieniła się w słabej jakości szutrówkę częściowo zniszczoną przez ciężkie pojazdy. Cała ta droga składa się z poprzecznych kilkucentymetrowych fałd po których jazda jest strasznie uciążliwa i weryfikuje dokładnie możliwości naszego sprzętu. Jak się później okazało większość dróg lokalnych ma taką nawierzchnię, należy więc kupić dokładną mapę gdzie zaznaczone są drogi asfaltowe. Drogi główne na Litwie są za to bardzo dobrej jakości a kierowcy przyjaźnie nastawieni do rowerzystów.
    W Raizai zwiedziliśmy meczet. W owej świątyni nie było żadnych mebli, poza jednym siedzeniem na podeście przeznaczonym zapewne dla kapłana. Ściany przyozdobione były arabskimi rękopisami, kobiety modlą się w osobnej izbie. Całą podłogę zaścielają dywany po których chodzić należy bez obuwia.
    Od Butrimonys droga przemieniła się w asfalt aby za kilka kilometrów powrócić do stanu pierwotnego. Przed Onuskami dopadł nas deszcz który wymógł na nas bliższe oględziny najbliżej położonego i najbardziej rozgałęzionego drzewa. W Onuskach obejrzeć można (niestety tylko z zewnątrz) klasycystyczny pałac / kościół wraz z przyległymi do niego polskimi grobami.
    Troki są uroczym miasteczkiem otoczonym z trzech stron jeziorami. Woda w jeziorach jest bardzo czysta, jest mnóstwo kąpielisk, wypożyczalni sprzętu pływającego a nawet boisko do piłki wodnej. Zobaczyć tu można m.in. położony na wyspie zamek Wielkiego Księcia Witolda, muzeum etnograficzne i cmentarz Karaimów. Są także ruiny pełniące obowiązki klasztoru Bernardynów. Tak jak w Alytus w samym centrum znajduje się informacja turystyczna gdzie wywieszone są adresy noclegów wraz z cenami. My nocleg znaleźliśmy na ulicy Karaimów 25. Właścicielką mieszkania okazała się miła starsza dobrze mówiąca po polsku kobieta. Cały wieczór opowiadała nam o animozjach między Litwinami a Rosjanami, okupacji niemieckiej, szaulisach i NKWD.


 
 Litewska szutrówkaDalszy ciąg litewskiej szutrówkiZachód słońca w TrokachZachód słońca w Trokach 
 

7 lipca 2005
Trakai - Lendvaris - Wilno - Nemencine - Pabrade
91 km, 5:36

    Dojazd do Wilna był przyjemny i bezproblemowy. Nasza wizyta w tym mieście była bardzo krótka. Nie będę wymieniał tutaj licznych atrakcji tego miasta które z pewnością znajdziecie w licznych przewodnikach. Ruch samochodowy nie jest duży więc przejazd rowerem jest w miarę komfortowy. Droga 102 aż do Nemencine była zatłoczona a dalej zrobiło się całkiem luźno. W Nemencine zobaczyć można muzeum etnograficzne. To już trzeci dzień na Litwie który początkowo był słoneczny i bezchmurny, a po południu zaskakiwał nas deszczem. Koniec dnia wypadł nam w Pabrade. Nocleg znaleźliśmy przy szkole, dzięki pomocy uczynnego mówiącego dobrze po polsku leśnika. Jak dowiedzieliśmy się od niego większość osób we wschodniej Litwie rozumie lub mówi językiem polskim, do tego używanie go wzbudza od razu większą sympatię niż rozpoczynanie rozmowy po rosyjsku.


 
 Poranek w TrokachKraksa - Arek nie zauważył że jest czerwone światłoKolejne jeziorko w TrokachKanapki - trzeba się zdrowo odżywiać 
 

8 lipca 2005
Pabrade - Zalavas - Cirkliskis - Svnencionys - Svencioneliai - Paluse - jez. Lusiai - Ignalina
88 km, 5:06

    Coraz większa ilość sosnowych lasów towarzyszyła nam w naszej podróży. Zalavas czyli Żółków jest miejscem urodzin Józefa Piłsudskiego. Obok zruinowanego Kołchozu w miejscu domu rodzinnego Piłsudskiego posadzono dąb. Miejsce to jest bardzo ciężko znaleźć gdyż nie prowadzą do niego żadne drogowskazy. Jadąc od południa należy skręcić przed Zalavas w prawo w brukowaną drogę, a na końcu lasu kierujemy się w lewo na ruiny kołchozu.
    W Cirkliskis zobaczyć można klasycystyczny pałac wraz z przyległym do niego parkiem, naprzeciw pomnika ku czci Armii Czerwonej. Przed wjazdem do Svencioneliai powitał nas pomnik pomordowanych podczas drugiej wojny światowej mieszkańców. W miejscowym dobrze zaopatrzonym markecie odnowiliśmy swoje zapasy. Przy wyjeździe z miasta obejrzeć można kirkut.
    Droga do Paluse wiodła nas przez park narodowy i była bardzo malownicza. Paluse jest niewielkim, turystycznym miasteczkiem położonym nad pięknym i czystym jeziorem Lusiaj. Można tam wynająć łódkę lub kajak ( 10 litów za godzinę za 2-osobowy ) oraz oczywiście wykąpać się po całym dniu jazdy w upale. W Ignalinie odnaleźliśmy informację turystyczną, jednak według wywieszonych informacji w mieście brak jest tanich noclegów. Nie zrażeni tą informacją udaliśmy się do centrum sportów zimowych, gdzie nad najczystszym jakie do tej pory widzieliśmy jeziorem wznoszą się niemałe pagórki na których znajdują się wyciągi narciarskie. Dookoła jeziora oraz górek wiedzie asfaltowa ścieżka rowerowo-rolkowa. Miejsce to jest przeurocze a do tego bez problemu udało nam się tam znaleźć nocleg w oddzielnym drewnianym domku za 30 litów. Cena była tak niska gdyż ubikacje były w oddzielnym budynku. Kompleks oferuje również oczywiście droższe miejsca noclegowe o wyższym standardzie ( lzsc@delfi.lt ).


 
 WidoczekDąb w miejscu gdzie urodził się PiłsudskiMotyl usiadł czyli skarpetki czysteBarszczykJezioro w PaluseIgnalina - ośrodek sportów zimowych 
 

9 lipca 2005
Ignalina - Vidiskes - Naujasis - Uzupis - elektrownia atomowa Ignalin - Zarasai - Medumi - Demene
125 km, 7:37

    Przy wyjeździe z miasta spotkaliśmy dwójkę sakwiarzy z Niemiec. Objeżdżali oni Litwę, ale nie wykazywali większej chęci wymiany informacji więc po kilku kilometrach wspólnej jazdy rozstaliśmy się. W Naujasis znajduje się ciekawy drewniany kościół. Kilka kilometrów dalej w lesie nieopodal drogi ujrzeliśmy spory cmentarz ofiar represji. Dalej drogą przez las udaliśmy się w stronę elektrowni atomowej Ignalin ignorując stojący przy drodze znak informujący o strefie tylko dla upoważnionych. Sama elektrownia jest jedną z większych w Europie, a jej konstrukcja jest niemalże identyczna jak słynnej elektrowni w Czernobylu. Obecnie działa już tylko jeden reaktor który ma zostać zamknięty w 2009 roku. Niestety cała elektrownia schowana jest głęboko w lesie i udało nam się jedynie zobaczyć bramę wjazdową i kominy.
    Omijając pobliskie miasteczko skierowaliśmy się na północ w stronę granicy z Łotwą. Już kilka kilometrów przed granicą zobaczyliśmy kolejkę TIR-ów, a spotkani polscy kierowcy dziwili się temu gdyż obydwa kraje znajdują się w Unii Europejskiej. Nas przepuszczono bez kolejki, szybko i bezproblemowo. Na granicy nie ma kantorów po żadnej ze stron, zostaliśmy więc bez lokalnej waluty.
   
Łotwa

    W pierwszym spotkanym miasteczku - Medumi - nie było możliwości przenocowania, zdecydowaliśmy się więc na jazdę boczną drogą przy której chcieliśmy rozbić namiot. Droga okazała się szutrem o jakości szutrówek Litewskich i przez najbliższe 25 kilometrów wytrząsła nas niesamowicie. W międzyczasie spotkaliśmy pijanego domorosłego Schumachera siedzącego obok znajdującej się w głębokim rowie starej Łady. Na propozycję pomocy wygłosił on słowa "rukami nie nada, prijediet maszinu". Kilka kilometrów za Demene znaleźliśmy upragnione ładne miejsce na namiot. Oprócz nas zamieszkiwało to miejsce kilka tysięcy komarów, czas rozbicia namiotów był rekordowy.


 
 Sklep spożywczyWjazd na teren blisko elektrowni atomowejSzyld elektrowniZaczynają się hopkiŁotwa wita 
 

10 lipca 2005
Demene - Daugavpils - Urbany - Braclav - jez. Strusto
70 km, 4:08

    Ranek okazał się wyjątkowo wilgotny a komary zdążyły się obudzić przed nami. Szybko zwinęliśmy namioty i po 5 kilometrach znaleźliśmy jeziorko z pomostem i plażą nad którym popełniliśmy kąpiel i pranie. Obok stał typowy weekendowy domek wokół którego hasał wyjątkowo natrętny japoński pies samurajów. Starał się on (bez efektu) wymusić dla siebie część naszego śniadania. Około południa wyruszyliśmy w kierunku Daugavpils, gdzie obejrzeliśmy tylko przedmieścia kierując się na Silene. Silene która miała być wypoczynkową miejscowością okazała się być większą wioską. Granicę przekroczyliśmy dosyć szybko, a poza kilkoma prostymi pytaniami nie mieliśmy żadnych problemów. Na miejscu trzeba było oczywiście wypełnić kilka kwitków oraz zamienić po parę zdań z każdym z kolejnych funkcjonariuszy.
   
Białoruś

    Z powodu braku lokalnej waluty całą Łotwę przejechaliśmy na zapasach z Litwy. Tutaj również zostaliśmy zaskoczeni brakiem kantorów. Szybko udaliśmy się więc w stronę najbliższego miasteczka. Zaraz za przejściem powitało nas hasło "Drogi obliczem naszej republiki". Mimo naszych obaw okazało się że większość białoruskich dróg jest bardzo wysokiej jakości. Przy głównych drogach co kilka kilometrów spotkać można parkingi leśne. Parkingi te w znakomitej większości są odnowione, a często oprócz daszków i ławek znaleźć można tam małe place zabaw dla dzieci. Białorusini wykazują wielką dbałość o przyrodę, informując co kilka kilometrów na przydrożnych tablicach o destrukcyjnym wpływie rzucania niedopałków, odpadów czy butelek do mijanego lasu.
    Braclav okazał się średniej wielkości turystycznym miasteczkiem które powitało nas małą plażą i pomnikiem. Monument ten poświęcony był, jak większość zresztą, bohaterom Wojny Ojczyźnianej (tak nazywają tu II Wojnę Światową). Niedzielne popołudnie skutecznie uniemożliwiło wymianę waluty w banku. Jednak już pierwsza zapytana o czynny punkt "obmieni walut" osoba zaproponowała nam odkupienie dolarów po kursie 2150 rubli za 1 USD. Wskazała nam też ciekawe wypoczynkowe miejsce nad jeziorem Strusto i podarowała turystyczną mapę regionu i plan miasta. Miejsce to okazało się celem dużej ilości wycieczek weekendowych. Państwo zaopatruje ten punkt wycieczkowy w zadaszone drewniane ławki i zapas drewna na ogniska. Oprócz czystej wody spotkać tam można wielu wesołych Białorusinów słuchających wieczorami Wysockiego. Początkowo trudno nam było zasnąć gdyż do odsłuchu wykorzystywali sprzęt którym można nagłośnić niemały stadion, jednak około północy wszyscy się uciszyli.


 
 Przyszły ślimakiKolejnie przepiękne jeziorkoBiałoruśCamping nad jeziorem Strusto 
 

11 lipca 2005
jez. Strusto - Braclav - Sarkovscina - Głubokoje - Doksziczy
127 km, 6:55

    "Komary licem naszej republiki" tak powinno brzmieć hasło Białorusi. Do takiego wniosku doszliśmy opuszczając rano namioty. W Braclaviu wymieniliśmy dolary na ruble (2130 rubli / 1 USD). W centralnym punkcie miasta, tak jak w większości białoruskich miast, znajduje się pomnik Lenina. Parę ulic dalej zobaczyć można nowoczesny budynek "ochrany" paradoksalnie większy niż milicji. Na początku były małe "hopki" ale po kilku kilometrach teren wypłaszczył się. W Sarkovscinie uzupełniliśmy zapas wody, ale szybko okazało się że woda jest słona. Zaznaczyć tu należy że większość wody którą można zakupić jest słona, a jeżeli chce się otrzymać normalną wodę trzeba poprosić o wodę "pitijewaja".
    Do Głubokoje wiodła płaska droga ze z rzadka pojawiającymi się małymi wioskami. W owych wioskach są sklepiki, ale bardzo słabo zaopatrzone. Można generalnie zapomnieć o zimnych napojach a wybór towarów jest z reguły mocno ograniczony do produktów białoruskich lub rosyjskich które są zazwyczaj słabej jakości. W większych sklepach z zimnych napojów można zakupić piwo lub Coca-Colę. Przykładowe ceny : mały jogurt 600-700 BYR, kwas 1.5 litra w butelce 1200-2200, piwo 1.5 litra 3000, chleb 1000, woda mineralna 700-1000. Owoce i warzywa są w sklepach w podobnej cenie jak w Polsce, czasami nawet drożej. Sporo niższe ceny obowiązują na przydrożnych bazarach. W Głubokoje jest hotel (nie znamy cen) i restauracja. W środku miasta jest lekko zamulone jeziorko w którym można się wykąpać, czego nie mogliśmy sobie odmówić. W tym czasie zaskoczył nas mały chłopiec pytaniem "czy w Polsce rosną palmy ?". Przy wyjeździe z Głubokoje stoi MIG-21, wraz z dużą ilością detali. Tam też spotkaliśmy dwóch białoruskich autostopowiczów podróżujących do Mińska. Od nich dowiedzieliśmy się że podróżowanie autostopem po Białorusi jest dość łatwe.
    W Doksziczy nocleg znaleźliśmy w gostinicy. Ceny to 7.000 rubli dla Białorusinów a 21.000 dla innostrańców. Nam udało się wynegocjować 30.000 za 3 osoby. Wieczorem udaliśmy się na spacer do centrum. Po drodze podziwialiśmy małe sklepiki, pomnik Lenina, bary, miejscowe jeziorko oraz liczne grupki dziewcząt w wieku reprodukcyjnym. Całości pilnował milicjant z krótką wersją kałasznikowa.


 
 Uwaga tumany na drodze60 lat pobiedyMIG-21 i ekipa miejscowych autostopowiczówZachód słońca nad jeziorem w DoksziczyKibelek jakich wiele w hotelach 
 

12 lipca 2005
Doksziczy - Begomi - Chatyń - Ostrosiickij Gorodok
132 km, 6:40

    Przy wyjeździe z Dogsiczy, w przydrożnym dworcowym barze zjedliśmy śniadanie składające się z hot-doga za 1040 rubli. Cała trasa przebiegała w lekko pagórkowatej atmosferze, by kulminacyjny moment osiągnąć na Wysoczyźnie Mińskiej w postaci kilku wymagających podjazdów. W Begomi zobaczyć można stary samolot transportowy, park z domem kultury i pomnikiem towarzysza Wołodii. Zaraz za miastem wjechaliśmy na główną drogę M-03 do Mińska.
    Kilka kilometrów za Pleszczenicy jest odbicie na Chatyń (5 km od głównej drogi). W miejscowości tej Niemcy zamordowali kilkaset osób, ale ponieważ nazwa jej przypomina Katyń więc Rosjanie wybudowali tam przeogromną budowlę / pomnik poświęcony ponad 2 milionom zamordowanych w czasie wojny rodaków.
    Nadciągała burza, zrezygnowaliśmy więc z jazdy nad jezioro a miejsce do spania znaleźliśmy w remontowanym sanatorium.


 
 SamolotChatyńUmywalnia w kompleksie wypoczynkowymI kibelek w nimże 
 

13 lipca 2005
Ostrosiickij Gorodok - Papernia - jez. Zasiarskaje - Mińsk - Marina Horka
113 km, 6:19

    Dziś planowaliśmy pojechać nad jezioro i zrobić sobie dzień wolny. Jezioro Zasiarskaje i okoliczne okazały się brudnymi bajorkami. Zrezygnowaliśmy z odpoczynku w tej okolicy i pomknęliśmy w kierunku Mińska. Drogi wjazdowe do stolicy Białorusi, nawet te lokalne, mają w każdym kierunki 3 pasy ruchu i szerokie pobocze. Większa cześć miasta to blokowiska a w centrum powojenna zabudowa. Miasto wydało się nam mało atrakcyjne turystycznie, ulice są szerokie, można się po nich szybko poruszać. Na niektórych jest zakaz jazdy rowerem, ale stojący na rogatkach milicjanci nie zwracali na nas uwagi. Na bilbordach zamiast reklam dóbr doczesnych oglądaliśmy plakaty przestrzegające przed pożarami, popierające milicję, a przede wszystkim przypominające o "60 latach pobiedy" (1945-2005). Przed domem prezydenta stoi przeogromny pomnik Lenina w niecodziennej pozie, przedstawiającej wodza opartego o mównicę. Pod ową mównicą widać wyrzeźbione postacie z czerwonymi sztandarami powiewającymi w rytmie rewolucji. Gdy tylko zrobiliśmy zdjęcie owego miejsca, natychmiast koło nas wyrósł 2 metrowy milicjant o aparycji rottweilera i inteligentnym wyrazie twarzy boksera wagi superciężkiej. Na szczęście nie zabrał nam aparatu (ani nas na posterunek) ale kazał natychmiast skasować wykonane przed chwilą foto.
    Daleko od centrum gdy ceny osiągnęły poziom możliwy przez nas do zaakceptowania zatrzymaliśmy się na obiad. Za 33.000 rubli (za 3 osoby) zjedliśmy jedno z tradycyjnych białoruskich dań - bliny z kiełbaską (placki ziemniaczane i biała kiełbasa z sosem), wraz z dodatkowymi pysznymi sałatkami, coca-colą i piwem. Mieliśmy duże szczęście, gdyż 2 minuty po naszym wejściu rozpętała się solidna burza. Kiedy zjedliśmy deszcz akurat ustawał i pojechaliśmy mokrą ale dobrą drogą na południe.
    Hotel w Marina Horka znajduje się naprzeciw dworca kolejowego. Na miejscu okazało się że wolne są akurat 3 pokoje jednoosobowe, dwa po 17.000 i jeden luksusowy za 71.000. Chcieliśmy wziąć 2 tańsze jedynki i zamieszkać tam we trzech, ale recepcja nie zgadzała się na takie rozwiązanie ze względów formalnych. Po bardzo długich negocjacjach i telefonicznej konsultacji recepcjonistki z dyrektorką hotelu, okazało się że w żaden sposób nie możemy zamieszkać we 3 w 2 jedynkach, ale mogą nam obniżyć cenę jedynki luksusowej do 17.000 rubli. Trudno było nie skorzystać z tego rozwiązania, droższy pokój oprócz telewizora i lodówki do chłodzenia napojów posiadał prysznic z którego leciała o dziwo całkiem ciepła woda. Ta sytuacja potwierdza że warto negocjować warunki pobytu. Przy rokowaniach należy mieć wygląd lichy i durnowaty aby wywołać uczucie współczucia. Podkreślać trzeba też że jest się turystami - warto wspomnieć że biednymi.


 
 MińskCurrency ExchenchWylotówka z Mińska 
 

14 lipca 2005
Homel - Nowa Huta (granica BY/UA)
54 km, 3:28

    W Marina Horka kupiliśmy bilety kolejowe do Homla (około 250 km) na pociąg o 8:40. Obszczyj kosztował 7.000 rubli a plackartny 11.000 rubli. Za 3 osoby plus rowery za które kobiety w kasie policzyły "jak za psa" zapłaciliśmy 39.000 rubli. Przy zakupie nie potrzebne były paszporty a nasz wagon plackartny był przez całą drogę niemal pusty. O 13:30 byliśmy na miejscu. Homel położony nad rzeką Soż jest jednym z ważniejszych miast w kraju. Rzeka płynie w głębokim wąwozie a ze stromych brzegów rozciąga się widok na całkiem przyjemne plaże. Miasto tętni życiem, jest też sporo lepiej zaopatrzone niż inne znane nam białoruskie miasta. Czuć tu już bliskość Ukrainy.
    Podczas zakupów dane nam było poznać sklep - relikt poprzedniej epoki. Było w nim kilka sprzedawczyń oraz 5 kas. Każda kasa była przyporządkowana do określonego asortymentu. Niemożliwy był np. zakup sera i wody w jednym miejscu, po wszystko trzeba było odstać swoje w oddzielnych kolejkach. Przy kupowaniu mięsa, po wyborze produktu, sprzedawczyni wręcza klientowi oberwany kawałek kartki z zapisaną długopisem ceną. Z ww. karteczką udać się należy do osobnej kasy, gdzie płacimy za mięso. Z otrzymanym paragonem wracamy na stoisko, gdzie oddajemy paragon a otrzymujemy nasze utęsknione mięsko. W związku z oszczędnościami papieru nasze wyczekane salami dostaliśmy owinięte w zadrukowaną uprzednio na drukarce laserowej kartkę A4 (nadrukiem do wewnątrz). W naszym przypadku był to dokument zawierający zestawienie przelewów wykonanych przez sklep w dniu 13.05.2005.
    Przy wyjeździe z miasta trafiliśmy na prawie idealną płaską drogę prowadzącą do Czernihowa. Po obu stronach drogi prawie zawsze był gęsty las, a każda próba wejścia do niego wywabiała tysiące tysięcy komarów. Spędziliśmy tak jadąc dwie godziny prawie bez zmian przełożeń i jakichkolwiek ruchów kierownicą. Za 45 kilometrów znaleźliśmy się na przejściu granicznym. Tym razem Białorusini byli bezboleśni ale za to Ukraińcy dociekliwie wypytywali nas o cel podróży i przejście którym chcemy opuścić Ukrainę. Najlepiej jest podać główne miasto i nie decydować się na konkretne przejście, gdyż może to spowodować konieczność opuszczenia Ukrainy tylko w tym miejscu.
   
Ukraina

    Namiot rozbiliśmy kilka kilometrów za granicą, w suchym sosnowym lesie. Autor chciałby tu zauważyć ze czas rozbijania namiotu jest odwrotnie proporcjonalny do liczby komarów będących w pobliżu.


 
 I znów wszechobecne 60 lat pobiedyW plackartnymHomelPłasko i prosto 
 

15 lipca 2005
Nowa Huta - Czernihów - pociągiem do Kijowa - nocna jazda przez miasto
94 km, 5:55

    Droga pozostawała prosta jak strzała, tylko las stał się jeszcze bardziej gęsty, a czasem krajobraz urozmaicały bagienka. Próbowałem poznać tajniki cyrylicy czytając głośno napotkane na przydrożnych tablicach wyrazy. Kilka godzin później, gdy nabyliśmy plan Kijowa zdziwiłem się gdy zobaczyłem pisaną cyrylicę która rządziła się innymi zasadami. Po tym ciosie długo nie mogłem dojść do siebie. W międzyczasie Łukasz oznajmił że słabo się czuje. Broterapia nie przyniosła pozytywnych rezultatów.
    Zdecydowaliśmy się podjechać pociągiem do Kijowa. Zakup biletów w Czernihowie przypomina 12 prac Herkulesa. Do każdej kasy stała długa kolejka która posuwała się dramatycznie wolno. Co jakiś czas kasjerki kazały przechodzić ludziom, którzy np. chcieli kupić bilet do Kijowa do innego okienka. Pociąg którym chcieliśmy jechać jest "primijski" ustawiliśmy się więc w odpowiedniej kasie. Tam okazało się, że jednak do Kijowa bilety należy kupić w normalnym okienku. My staliśmy przy okienku numer 1 w którym można było zakupić w danym momencie bilety do Kijowa i do Homla. Po 30 minutach dostaliśmy nasze upragnione bilety, jednak szybko okazało się, że bilety na rowery można zakupić tylko w kasie numer 2. Kolejka do tej kasy kosztowała nas kolejne 40 minut, co razem dawało ponad 2 godziny oczekiwania. Przy zakupie konieczne jest okazanie wszystkich paszportów, każdy bilet wystawiany jest na konkretne nazwisko. Co ciekawe Ukraińcy też muszą pokazywać swoje dokumenty tożsamości, co znacznie wydłuża czas oczekiwania.
    Wyjechaliśmy elektriczką podwyższonego standardu ( 26 hr za 3 osoby z rowerami ) o 18:10. Podróż trwała 3 godziny 20 minut. Kiedy wjeżdżając na dworzec główny w Kijowie szykowaliśmy się do wysiadania zamiast widoku peronów ujrzeliśmy tłum ludzi stojących w odległości 10 cm od pociągu. Gdy drzwi się otworzyły cały ten tłum zapragnął nagle znaleźć się w naszym wagonie, zupełnie nie zwracając uwagi na nas, rowery, nasze sakwy i innych wysiadających. Przez następną minutę czuliśmy się jakbyśmy próbowali przecisnąć się z rowerami pod scenę na największym koncercie Beatlesów. Kiedy już tłum przeszedł przez nasze rowery i sakwy jak chłop przez młodą kapustę udało nam się wydostać na peron. Po kilkunastu minutach wydostaliśmy się przed dworzec i wyruszyliśmy na nocną przejażdżkę po Kijowie do odległego o 15 km noclegu. Kijów nocą wygląda niesamowicie, wszystko jest rozświetlone, szerokie drogi pełne są samochodów, a na ulicach bawią się tłumy ludzi.


 
 Witaj Ukraino - las niedaleko granicyNadal płasko i prostoDworzec w Czernichowie 
 

16.07.2005-18.07.2005
Kijów
km,

    Napisać o Kijowie można wiele a nawet więcej. Wymienianie tu licznych zabytków tego miasta nie ma sensu, wszystko to można odnaleść w sieci i przewodnikach, napiszę tylko kilka naszych obserwacji.
    Na początek postanowiliśmy zobaczyć ogród zoologiczny. ZOO okazało się niezbyt ciekawe, zwierzęta są w klatkach przez które trudno je obserwować nie mówiąc o zrobieniu ciekawych zdjęć. Za obejrzenie wielu pawilonów trzeba dodatkowo płacić.
    Komunikacja kijowska jest dobrze zorganizowana. Metro kosztuje 0.50 hr za wejście, przy zmianie linii nie płaci się. Busy i autobusy kosztują 0.50-1.50 hr, na szybie pojazdu z reguły wywieszona jest kartka z ceną. Płaci się u kierowcy lub w większych pojazdach u konduktorki.
    Obejrzeliśmy również muzeum Czernobyla. Jest ono średnio ciekawe, zawiera głównie zdjęcia osób które zginęły w katastrofie oraz dużo przeróżnych niezrozumiałych wykresów. Wejście do muzeum kosztuje 5 hr ( 1 hr na studencki ISIC ). W muzeum za wszystko trzeba dodatkowo płacić, zdjęcia 10 hr, uruchomienie modelu elektrowni 10 hr, przewodnik pewnie jeszcze więcej.
    W centrum można bez problemu znaleźć kafejki internetowe, jednak poza przeglądarką internetową nic praktycznie nie da się uruchomić (np. gadu-gadu ani raz nie zadziałało). Kafejki często oferują tanie rozmowy telefoniczne. Rozmowa do Polski na telefon stacjonarny kosztuje 1.35 hr / min, na komórkę 2.70 hr / min.
    Odpocząć od trudów podróży można w Hydroparku. Dojeżdża się tam metrem, które już stację wcześniej wyjeżdża na powierzchnię. Wysiadając na stacji Hydropark udać się można w dwie strony. Część północna zawiera dużą ilość plaż. Część z nich jest płatnych np. wstęp na VIP-plażę kosztuje 60 hr od osoby - niestety nie dane nam było sprawdzić jakie to atrakcje oczekują na plażowiczów za te pieniądze. Większość plaż jest jednak darmowa, przy czym szczególnie w weekendy średnia wieku na nich nie jest zbyt niska. Polecamy plażę Dowbyczka na którą można dostać się tylko wpław lub łódką za 2 hr od osoby. Tam można spotkać sporo dziewczyn w toplessie a nawet saute. Dla czytających tę relację kobiet napomkniemy, że kręci się tam też sporo mężczyzn w stroju Adama.
    Woda w Dnieprze jest czysta, o lekkim rdzawym zabarwieniu. Dno jest piaszczyste, podobne do morskiego, prąd silny, blisko brzegu robi się głęboko. Kąpiel tam jest naprawdę świetną rozrywką. Południowa część hydroparku to park rozrywki złożony z przestarzałych urządzeń rekreacyjnych, karuzele, rollercoaster, strzelnice itp. nie są szczególnie warte zobaczenia.


 
 ZOO kijowskieCerkiewWidok na KijówZłote WrotaWidok na KijówPlaża w Hydroparku w niedzielę 
 

19 lipca 2005
Kijów - obwodnica - Wiszniewoje - Bojarka - Sosnowka - Fastiv
106 km, 6:12

    Wjechaliśmy na obwodnicę - pierścień otaczający całe miasto. Zjazdy z niej są słabo oznaczone, nietrudno minąć nawet główną drogę. Czasami obwodnica wjeżdża między blokowiska gdzie stoi się długo na światłach. Przy niej na chodniku i w bezpośrednim jego sąsiedztwie stoją handlarze artykułami spożywczymi, a także ciężarówki załadowane materiałami budowlanymi. Łukasz z powodów zdrowotnych odłączył się od nas w Wiszniewoje, gdzie wsiadł w pociąg do Gwardiejska.
    Dopiero o 12 decydujemy się zjeść śniadanie a także zaspokoić swoje marzenie o wypiciu prawdziwego soku - towaru drogiego jak na miejscowe warunki. Kupiliśmy więc litr soku gruszkowego za 5 hr i udaliśmy się za miasto nad rzeczkę. Tam przelewając sok wydał nam się on nieco dziwny w konsystencji. Data ważności to potwierdziła - skończyła się pół roku temu, a w sklepie nie było nawet lodówki aby miał szanse dotrwać w dobrym stanie do spotkania z nami. Po śniadaniu ruszyliśmy szczęśliwi w dalszą drogę, ale wiejący silny wmordewind szybko ostudził nasz komsomolski zapał do jazdy. Dopiero w Sosnówce znaleźliśmy małe jeziorko w którym można się było wykąpać. Następnym miastem był położony na górce Fastiv, gdzie nasz zapał do jazdy był już w punkcie krytycznym. Tamże znaleźliśmy hotel za 33.60 hr (za dwie osoby), ale pokój miał się zwolnić dopiero od 22:00. Zostawiliśmy wszystko w hotelu i wyruszyliśmy na rekreacyjne zwiedzanie miasta. Obok hotelu stał pomnik - pewnie już wiecie kogo, ale w odmiennej, smutnej pozie. Pod pomnikiem wieczorem spotykają się grupki młodzieży, rozmawiając i popijając przeróżne napoje, oczywiście nie omieszkaliśmy się do nich przyłączyć. Na rozjeździe obejrzeliśmy też spory pomnik (haubica, czołg T-34) poświęcony bohaterom II Wojny Światowej. Hasłem przewodnim pomnika było "Fastiv szanuje gierojów".


 
 Ładne miejsce na śniadanie ale soczek wyleciałFastivFastiv 
 

20 lipca 2005
Fastiv - Kożnanka - Pavoloch - Andruszki - Wchoraisze - Czernorutka - Berdyczów
124 km, 8:25

    Fastiv okazał się ważnym węzłem kolejowym, co potwierdziło jakieś 9 przejazdów kolejowych, które mineliśmy wyjeżdzając z miasta w kierunku na Kożnankę. Z Koznanki najmilej wspominamy przystanek autobusowy, gdzie zjedliśmy upragnione śniadanie. Dla mnie był to drugi dzień atrakcji żołądkowych. Tutaj chciałbym dodać, że najlepszym lekarstwem na ww. dolegliwości jest wódka, co zostało potwierdzone emipirycznie. W Pavoloch wg. mapki miał być zamek, ale po przesłuchaniu autochtonów okazało się, że są to resztki ziemnych fortyfikacji wojsk kozackich Chmielnickiego. Kilkanaście minut spędziliśmy w barze, gdzie zagonił nas przelotny deszcz. Mała wioska mimo "reprezentacyjnego" placu wraz z cerwkią była raczej wymierająca.
    Boczne drogi były tragicznie oznakowane, do tego nawierzchnia pamiętała chyba Niemca idącego na Moskwę. Była ona praktycznie w każdej formie zaczynając od piaskowej przeradzając się w kamienistą dochodząc do asfaltowej podziurawionej niczym szwajcarski ser. Wjechaliśmy na polną drogę rozdzielająca pola. Wiodła ona przez jakieś 7 km prosto. Otaczały nas uprawy wszelkiej maści sięgające aż po widnokrąg. Pod koniec tego odcinka niebo było ciemnogranatowe. Ta oznaka wymogła od nas, leniwie pedałujących, drastyczne zwiększenie prędkości. Z siła wodospadu dotarliśmy do małej wioski, gdzie schronienie dał nam przybazarowy bar.
    W ramach wyjątku zdecydowaliśmy się na herbatkę. W ramach rozwijania socjalistycznej więzi braterstwa łaczącego nasze dwie republiki zapoznaliśmy się z miejscowymi rolnikami. Jeden z nich - Sergiej - był mocno zbudowany, co spowodowane było jak się później okazało rodzajem wykonywanej pracy, a mianowicie kierowaniem kombajnem Dominatorem. Byli niezmiernie ciekawi Polski, cen praktycznie wszystkiego, motywami, które skłoniły nas do tej podróży. Rozgrzewaliśmy się miejscowym ekwiwalentem żołądkowej gorzkiej, czyli żytomierską. Po jakichś dwóch godzinach przestało padać i wyposażeni przez naszych nowych znajomych w prowiant, w postaci ziemniaczanych placków z kartoflami pomknęliśmy na Berdyczów. Pierwsze 10 km przebiegało przez odsłonięte pola. Wiało niemiłosiernie mocno zwalniając nas do prędkości rzędu 12-13 km/h na płaskim terenie. We Wchoraisze uzupełniliśmy płyny i pojechaliśmy dalej osiągając Czernorutkę.
    Z ciekawszych budynków (oprócz współczesnych ruin dawnego zamku) zaoferowano nam stację kolejową, która w połączeniu z deszczem skusiła nas. Kupiliśmy bilety do Kazatynia i z utęskniemiem czekaliśmy na pociąg. Wsiadanie przebiegać miało standardowo. Wsiadłem pierwszy i gdy obróciłem się, aby wziąć rower od Pawła drzwi bezczelnie zamknęły się mi przed nosem. Paweł widząc to zaczął reklamować u konduktora, aby ten otworzył drzwi, ale tamten nie reagował. Wysiadłem na następnej stacji. Zamiast czekać na nastepny pociąg zagadnąłem dziewczynę, która również tu wysiadła. Tania pokazała mi drogę do najbliższej wioski (3 km od stacji kolejowej), gdzie się udaliśmy. Była tak jak większość poznanych ludzi bardzo ciekawa Polski i tego czym się zajmuję. Powiedziała, że w wiosce powinien być jakiś samochód, który mnie zawiezie do Czernorutki. Szybko jednak okazało się, że miejscowi nie byli skłonni do pomocy pokazując mi jedynie drogę do poprzedniej stacji kolejowej. W sumie było to około 8 km, które pokonałem po połowie szybkim krokiem i świńskim truchtem. Problemem był niewątpliwie mój strój rowerowy i sztywne buty, które beznadziejnie sprawdzały się na kostce. Nie mogłem też zejść z drogi, gdyż po bokach było błoto. Gdy już dotarłem do stacji byłem zmęczony, ale bardziej zdenerwowany postępowaniem obsługi pociągu. Nie pozostawało nic innego jak tylko wsiadać na rowery i jechać dalej, gdzieś gdzie możnabyłoby rozbić namiot w ustronnym miejscu. Zaczęło się ściemniać, ale jedynym lasem był pas zieleni przydrożnej. Na skutek padających deszczów było zdecydowanie za mokra, aby rozbijać tam namiot. Pokonaliśmy więc 30 km w zupełnych ciemnościach, aż 30 minut po północy dotarliśmy do Berdyczowa. Oprócz hotelu przy ulicy Liebknechta był jakiś tańszy nocleg w okolicach dworca kolejowego, ale nie mieliśmy już nastroju na szukanie go. Za dwie osoby zapłaciliśmy 81 hr i szybko rozczarowaliśmy się, gdyż okazało się, że woda będzie dopiero o 6 rano. Pozostała nam jedynie kąpiel w 2 butelkach wody mineralnej, które dostaliśmy od etażowej. Etażowa to kobieta, kótra opiekuje się piętrem w hotelu. Przypada po jednej na każde piętro (oczywiście oprócz recepcji). Znacznie zwiększa to zatrudnienie w hotelu i wpływa ujemnie na jego dochody.


 
 Znowu po szutrówce - tym razem długo i pod wiatrKpiny z ludzi normalnieSymbol już rdzą podchodziNocna jazda do Berdyczowa 
 

21 lipca 2005
Berdyczów - Raigorodok - Ułanow - Chmielnik
67 km, 4:20

    Leniwie wstaliśmy około 9. Po włączeniu telewizora natknąłem się na "Siedemnaście mgnień wiosny", czyli serial o Stirlitzu - człowieku dotychczas znanym mi tylko z kawałów. Stirlitz to taki odpowiednik naszego Klossa. Z licznych zabytków Berdyczowa zobaczyliśmy tylko obronny klasztor Karmelitów połozonych na południu miasta. Ruszyliśmy drogą na południe. Kilkanaście kilometrów po wyjeździe z miasta Paweł złapał gumę (pierwszą na tym wyjeździe), przy bliższych oględzinach okazało się, że uszkodzeniu uległa też szprycha. Za Ułanowem zaczęły się średnio nachylone i niezbyt długie "hopki", ale niestety wiatr wiał prosto w nas. Nawierzchnia była ukraińską odmnianą asfaltu, czyli gruboziarnistym żwirkiem przyklejonym smołą. W niektórych miejscach żwirek występował jako składnik nie powiązany na stałe z nawierzchnią. W Chmielniku deszcz skrócił nam dzienny dystans. Nocleg znaleźliśmy w zamku, w hotelu za 40 hr za dwie osoby (pościel i zimna woda).


 
 Wódz w ChmielnikuBloki w ChmielnikuObraz na zamku w Chmielniku 
 

22 lipca 2005
Chmienik - Djaktivsi - Letyczów - Miedzybórz (Medzhybizh) - Chmielnicki - Gwardiejsk
130 km, 7:34

    Przy wyjeździe z miasta oprócz sporych górek zobaczyć można wiele sanatoriów z wodą radonową. Za 20 km wjechaliśmy na główną drogę Winnica - Chmielnicki, gdzie asfalt wyraźnie zbliżył się do europejskich standardów. Kilka kilometrów dalej w przydrożnym barze zjedliśmy żarkoje, czyli ziemniaki w sosie mięsno-warzywnym podane w glinianych miseczkach. W Letyczowie zobaczyć można kościół i klasztor Dominikanów, a tuż obok nich zamek. Z zamku pozostała część murów i baszta. Na tamtejszym bazarze odnaleźlismy najtańsze piwo z kegu, a mianowiecie Lwiwskie (bardzo dobre!) za 1,4 hr (0,93 zł). Najciekawszym punktem dnia była bez wątpienia twierdza w Międzyborzu. W samej twierdzy czynne jest muzeum za 2 hr i wejście na główną wieżę (2 hr) z której rozciąga się malowniczy widok. Na pobliskim cmentarzu znajduje się grób założyciela hasydyzmu i podobno zjeżdżają się tam całkiem spore pielgrzymki. Chmielnicki jest bardzo brzydkim miastem. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest nawet bardziej brzydki od autora tejże relacji. W mieście nie ma praktycznie żadnych zabytków. Jest to ważny ośrodek - węzeł komunikacyjny, a przede wszystkim wielki bazar.


 
 Ukraiński asfalt (to nie żart)WieżaTwierdza w MiedzyborzuTwierdza w MiedzyborzuPola i pola... 
 

23 lipca 2005
Dzień wolny w Gwardiejsku.
km,

    Pranie, naprawa rowerów i całodniowe obijanie się - tyle o tym dniu można napisać.


 
  
 

24 lipca 2005
Gwardiejsk - Wołoczysk - Zbaraż
103 km, 6:00

    Dołączył do nas Łukasz, który wypoczął i nabrał świeżych sił u wujka. Główna droga do Tarnopola ciągle nas pozytywnie rozczarowywała jakością asfaltu. Pierwszą przerwę zrobiliśmy w Wołoczysku, który był sennym miasteczkiem z jednym charakterystycznym obiektem - dużym masztem radiowym. Zdecydowaliśmy się odbić na północ, omijając Tarnpol. Był to dobry wybór, droga była przepiękna. Wiła się po sporych wzgórzach z których rozciągał się malowniczy widok na pola, które przybierały przeróżne barwy. Co jakiś czas wjeżdzaliśmy też do wiosek - z reguły położonych nad błotnistymi jeziorkami. Zamiast pomników Lenina były Tarasa Szewczenki, Iwana Franki i Bohdana Chmielnickiego. Ludzie żywiołowo reagowali, pytając nas skąd jesteśmy, a czasami oferowali również gościnę. W każdej wiosce była jakaś świątynia, a co kilkadziesiąt metrów mała kapliczka, czy przydrożne krzyżyki. Zbaraż położony jest na sporych górkach. Trafiliśmy do centrum, gdzie okazało się że nie ma tu żadnego hotelu. Napotkane mieszkanki wskazały nam dom leżący nieopodal rynku, gdzie mieksza polsko-ukraińskie małżeństwo, które pomaga w organizowaniu noclegów. Darek i Lena mieszkają na ulicy Praszki 20. Nocleg kosztował nas 50 hr za 3 osoby (bez pościeli, zimna woda na podwórku) z symboliczną kolacją i kontynentalnym śniadaniem.


 
 RybkiUwaga ! Nisko latajšce bociany !Furmanka bez opon - szkoda że zdjęcie nie oddaje zbieżności kółZamek w Zbarażu 
 

25 lipca 2005
Zbaraż - Krzemieniec
64 km, 3:57

    Zamek leży w parku na wzgórzu. Przypomina on pałac otoczony fosą i murami z bastionami. W środku jest muzeum (wstęp dorośli 3 hr i studenci 1 hr - nie wymagają legitymacji). Oprócz ekspozycji etnograficznej i archeologicznej zobaczyć można dużo interesujących rzeźb współczesnych artystów. Zamek jest już odnowiony, a obecnie trwają prace przy bramie wjazdowej i fosie. W miasteczku obejrzeć można też bardzo duży kościół św. Antoniego.
    Droga była mocno pagórkowata, ale kilkanaście kilometrow dalej było kolejne ciekawe miejsce. Wiśniowiec był siedzibą m.in. Jaremy Wiśniowieckiego - ojca Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Obecnie w pałacu znajdują się instutucje miejskie. Sam budynek jest w dobrej kondycji. Za nim jest park, który jest mocno zaniedbany. Znawcy dostrzegą w nim jednak wiele rzadkich gatunków drzew.
    Krzemieniec przywitał nas bardzo stromym zjazdem. W mieście jest bardzo dużo świątyń różnych wyznań. Najciekawym miejscem jest położony na stromym wzgórzu zamek. Można na niego wjechać autem lub wejść pieszo. My zdecydowaliśmy się na wejście najkrótszą i zarazem najbardziej stromą drogą. W końcowej fazie kilkanaście metrów przed szczytem musielismy trzymać się trawy, gdyż stromizna uniemożliwiała normalne podejście. Na górze obejrzeć można resztki murów warowni. Rozpościera się też piekny widok na położone w dole miasto i okoliczne góry.
    Nocleg znaleźliśmy w motelu w okolicach dworac PKS. Płaciliśmy 60 hr za 3 osoby (pościel i ciepła woda). Za dodatkowe 20 hr można było skorzystać z sauny.


 
 Ogród wiśniowieckiZnowu hopkiZamek w KrzemieńcuWidok z zamku w Krzemieńcu 
 

26 lipca 2005
Krzemieniec - Dubno - pociągiem na granicę UA/PL - Przemyśl
53 km, 2:53

    Nadszedł czas na powrót do Polski. Według przewodnika Pascala Krzemieniec posiada dworzec kolejowy, lecz nie odgrywa od istotnej roli w połączeniach pasażerskich. Konia z rzędem temu kto odgadnie, co oznacza to stwierdzenie. Okazuje się że po prostu nie jeżdżą tam wogóle pociągi pasażerskie. Dojechaliśmy więc szybko i sprawnie rowerami do Dubna - tym razem o dziwo wiatr był pomocny. Tam złapaliśmy pociąg do Lwowa. We Lwowie za 2 godziny mieliśmy pociąg do Mościsk 2 (odjeżdża z dworca Primijskiego około 500 m od głównego), w drodze okazało się że jedzie jeszcze dalej - ostatnia stacja wypada 1.5 km przed przejściem granicznym (na rozkładzie było to oznaczone dopiskiem Dierż.Kordon.). Szybko zameldowaliśmy się na granicy, którą równie szybko przejechaliśmy omijając stojące w kilometrowej kolejce blachosmrody. Celnicy chcieli tylko wiedzieć ile mamy ze sobą papierosów i już znaleźliśmy się w Polsce. 40 minut po rewelacyjnej asfaltowej nawierzchni (w tym miejscu polecamy wyjazd na Ukrainę wszystkim narzekającym na polskie drogi) i tak dotarliśmy na znajomy camping w Przemyślu gdzie od lat miejsce w domku kosztuje 17 zł. Pożegnalne piwko Leżajsk po 3 zł - ceny piwa w Polsce niestety trochę bolą - i tak zakończyła się kolejna fantastyczna wyprawa.


 
 HasłoKafe KozakJak zamontować rower w przedzialeNasz domek na campingu w Przemyślu 
 


Arek