| 18 lipca 2004 niedziela 120 km, 7:26 h Briceni - Ocnita - Utaci - Soroka
Z Briceni jak z większości mołdawskich miast zaraz za ostatnimi zabudowaniami czeka na rowerzystów górka. Ogólnie mówiąc w Mołdawii widać tendencje do budowania miast w dolinach. Po całkiem łagodnym podjeździe oczy nasze cieszyły pewne żółte przemysłowe kwiaty. Po drodze spotkaliśmy małe rozlewisko, a nad nim mnogość ptactwa i wszelakiego zwierza. Kolejnym etapem była Ocnita całkiem spora, w której był sklep z polskimi serkami i bazar. Po bazarze widać było biedę tamtych rejonów. W Mołdawii z rolnictwa utrzymuje się blisko 50% ludności, a 80% gleb to niezwykle żyzne czarnoziemy. Ciężko było znaleźć na nim coś oprócz płodów rolnych, szarego mydła w ogromnych kostkach i ubrań zdaje się nie pierwszego użycia. Z jedzenia polecałbym ketchupy w foliowych woreczkach, ryby pod różną postacią (najczęściej wędzone) i chałwę, która sprzedawana jest po bandyckiej cenie 2 zł za kilogram. Po kilku godzinach, które polegały na wjechaniu na górę, szybkim z niej zjechaniu i wjechaniu na następna, z której ponownie trzeba było zjechać (...). Ostatni zjazd był porywająco stromy i tak znaleźlismy się obok koryta Dniestru w miejscowości Utaci - rzut kamieniem do Soroki. W Soroki była twierdza wzniesiona przez Stefana Wielkiego dla obrony przed Turkami. Samej twierdzy nie zwiedzaliśmy, ale rozmiarami nie powala. Obok głównego placu w mieście były dwa hotele, po negocjacjach cenowych został nam 1, gdyż w drugim nie było wolnych miejsc (szkoda, bo w tym drugim był basen i sauna). Ceny spania smyboliczne (coś około 20 zł od osoby (ciepłej wody nie było). Wieczorem wybraliśmy się na miasto. W barach koniecznie trzeba wypić piwo (dobe jest ARC) i zjeść rybę suszoną ("taranta"). Mołdawianie wyglądają na rozrywkowych, bo po barach kręci się sporo osób. Gdy weszlismy do jednego disco-baru, gdzie tańczyły młode mołdawianki, którym przygladaliśmy się jak pies kościom, długo się nie naprzyglądaliśmy, gdyż miejscowi chłopcy pogrozili nam palcem z uśmiechami. Pozostało nam wybrać się na kolację do restauracji. Powrót do hotelu był o tyle ciekawy, że było już ciemno, a tam latarnie się nie świecą - światło dawały nam przejeżdzające samochody. Hotel był w standardzie polskiego schroniska turystycznego, czyli standartowym dla mołdawskich hoteli. Myliśmy się w umywalce. W tamtejszych toaletach zużyty papier wrzuca się do kosza, gdyż rury odpływowe są tak wąskie, że wrzucanie w nie papieru groziłoby zapchaniem.
19 lipca 2004 poniedziałek - dzik, czyli świnia być może nawet wietnamska w Mołdawii. 82 km, 6:26 h Soroka - Cripcau - Tara - Soldanesti - las przed Rybnicą
Przy wyjeździe z Soroki ukazała się nam wieża widokowa, ale nikt nie miał ochoty wchodzić na górę. Dalej to pestka - 10km podjazdu z miasta. Z poziomu Dniestru musieliśmy wyjechać na okoliczne wzgórza. Po drodze były jak zwykle liczne studnie, podjazdy, słoneczniki, kukurydza, furmanki i jak nieliczne "magaziny" (zwane także z mołdawskiego alimentaria) znaczy się po naszemu spożywcze. W tym dniu trudno było o wodę, a tę ze studni obawialiśmy się pić, gdyż była cokolwiek mętna jak na nasze standardy. Na rozjeździe do Tary oprócz stanowska milicji był bar, gdzie nie dawali nic do jedzenia, ale były słodycze i lody (ważny składnik mojej mołdawskiej diety, które w połączeniu z pomidorami powodowały, że szybciej przebierałem nogami). Następnie przez 4 km była długa góra (pociąg przecina tą drogę dwoma serpentynami). W pewnym momencie oczom naszym ukazała się furmanka - nic specjalnego, bo często się je spotykało, lecz przyjrzyjcie się uważnie jej kołom. Następnie na zjeździe zerwałem spinkę od łańcucha, co wymogło na nas kilkuminutowy postój. Dojechaliśmy do Soldanesti, gdzie czekały na nas 3 stacje benzynowe, 2 sklepy i supermarket. Dla porządku dodam, żę ww. Soldanesti jak każde mołdawskie miasto leży w dolinie, a wyjeżdza lub wychodzi się z niego pod górę. W sklepie kupiliśmy pasztet z Polski, który stał się naszym przyjacielem na najbliższe dni. Mołdawskie przetwory mięsne w puszkach mają to do siebie, że na większość z nich nie da sie spojrzeć bez obrzydzenia. Po wyjeździe z Soldanesti znowu zerwałem łańcuch, a że nasze zmęczenie było dosyć duże to zdecydowalismy się rozbić namiot. Znaleźlismy spokojny kawałek lasu, w którym oprócz nas, wiejskiej imprezy nieopodal, bezdomnego psa i dzika, który nie był dzikiem nie było nikogo. Dodam, że dzika świnia mocno nas wystraszyła, a że jesteśmy miastowi to uznaliśmy ją na początku za dzika ("kaban"). Zaszyliśmy się niewykąpani w naszych śpioworach oczekując kolejnego dnia.
20 lipca 2004 wtorek 76 km, 5:01h Rezina - Rybnica - Dubasari
Może trochę odbiegając od tematu podam, że drogi na Mołdawi są dosyć dobre. Asfalt jest trochę chropowaty jak na rower, ale nie ma w nim większych dziur i co ważne nie ma też dużego ruchu. Po przebyciu kilkunastu kilometrów oczom naszym ukazała się Rezina. Przywitała nas blokami-widmami, typowymi dla Mołdawi, które nie zostały ukończone po udpaku poprzedniego systemu. Podczas porannej konsumpcji sniadania przy sklepie do uszu naszych doszła muzyka. Na początku ciężko było powiedzieć z czym związana, ale potem zobaczyliśmy kondukt pogrzebowy. Później ostry zjazd do poziomu Dniestru, most taki szeroki, że spokojnie zmieściłoby się na nim kilka dużych samochodów lub czołgów. Gdy po moście przejeżdzało coś większego ten aż trząsł się z radości - ciekawe ile jeszcze postoi. Po drugiej stronie mostu czekała na nas Pridniestrzańska Mołdawska Respublika, czyli w Polsce po prostu Naddniestrze, a w szeroko pojętym świecie Transdniestrze. Ciekawy twór powstały w 1992 w wyniku secesjonistycznych tendencji. Mołdawia nie chciała na to pozwolić i przeprowadziła inwazję na Naddniestrze. Naddniestrzu pomogła Rosja (samoloty, specnaz), co spowodowało załamanie inwazji. W wojnie tej po obu stronach zginęło kilkaset osób. W tej samozwańczej republice mieszka około 30% rosjan, 30% mołdawian i 30% ukraińców. Rybnica to jedno z pięciu największych miast w Mołdawii liczące sobie 63 tys. mieszkańców. Najważniejsze w niej są zakłady metalurgiczne, które zostały wykupione przez rosyjską firmę. Przejazd przez granicę okazał się bezbolesny, polegał w zasadzie na okazaniu paszportów i zapłaceniu symbolicznej oficjalnej opłaty granicznej 11 lei mołdawskich za 2 osoby (można było zdaje się płacić też innymi walutami krajów ościennych oraz w euro i dolarach). Dalej było znów pod góre, na której był posterunek GAI, czyli milicji, która różniła się od mołdawskiej raczej tylko czapkami. Dalej nie było żadnego domu przez 54 km, czyli aż do Dubassari.  Wioski były, ale położone nad Dniestrem w odległości około 7km od głównej drogi. Jedyną siedzibą ludzką była mała stacja benzynowa 22 km za Rybnicą. Droga była dosyć płaska i prosta, co powodowało znudzenie. Wyobraźcie sobie 10 km płaską drogą bez zakrętów obsadzonej drzewami, po po prawej i lewej stronie kołchozowe pola. Górka była jedna i związana z bliżej nam nieznanymi jeziorkami. Zjechaliśmy z niej bardzo szybko, a miękki asfalt i duże nachylenie wymusiło na nas spacer. Nadmienić tu należy, że w lecie było tam tak ciepło, że spokojnie,gdy wyjeżdzaliśmy o godzinie 6 to jechalismy w krótkich rękawkach. Jazda między 12, a 15 jest bardzo utrudniona ze względu na słońce. Najpierw stosowaliśmy filtr UV 10, a później przerzuciliśmy się na 30. W Dubasari znaleźlismy hotel (w centrum) za 56 rubli, czyli około 28zł za dwie osoby. Warunki były bardzo dobre tzn. była ciepła woda, a reszta jak w schronisku turystycznym. W hotelu kobieta koniecznie chciała żeby nas zameldować, tzn. mówiła coś żeby iśc na policję się zameldować, ale w końcu ustapiła. W Naddniestrzu obowiązuje prawo rosyjskie więc istnieje obowiązek meldunkowy. Naprzeciw naszego hotelu był market Sheriff (firma ta ma też oprócz marketów stacje benzynowe i sponsoruje klub piłkarski FK Tiraspol). Firma Sheriff jest własnością syna prezydenta Federacji Rosyjskiej, Władimira Putina. W markecie mozna kupić w zasadzie wszystko (chemia i jedzenie, jest też kantor). Z ciekawych rzeczy to litrowa wódka za 5zł i wódka sprzedawana w puszkach 0,33 za 1,5PLN. Jest też sporo pomników poległym w walkch z Mołdawią. Herb Naddniestrza jest rzecz by można trochę... zresztą ocencie go sami.    |   |