Wyprawa rowerowa Odessa 2003

    WSTĘP     RELACJA     MAPA     STATYSTYKI     GALERIA

 

15 lipca 2003
Zbiórka w Przemyślu
km,

    Po dojechaniu na kemping w Przemyślu okazało się, że domek wynajęty przez nas jest przyzwoity, a cena rozsądna - 55zł. Węzeł sanitarny mieścił się w budynku obok i był już mniej ciekawy, ale to nam nie przeszkadzało, gdyż każdy z nas myślał o Ukrainie.


 
 Domek w Przemyslu 
 

16 lipca 2003
Przemyśl - Medyka - Mostovskoje - Sambir - Stary Sambir - Strelka
117 km, 18.36

    Na przejściu granicznym bez problemów - szybko. Ukraińscy celnicy traktowali nas jako swoiste urozmaicenie i skierowali nas bez kolejki do odprawy paszportowej. Nie było żadnych prób wymuszania Ukrainmedstrachu. Początkowo drogi były dobre, lecz pierwsze miasteczka pokazały, jakie straszne potrafią być tam dziury. Przez pierwsze 60km cały czas były górki (hopki), które skutecznie uszczuplały nasz siły witalne. Przed Samborem czekał nas płaskie odcinek i łąka na której zobaczyliśmy kilka bocianów. Dotychczas myślałem, że to Polska ma monopol na te ptaki, ale szybko okazało się, że na Ukrainie jest ich też dużo, jeżeli nie więcej jak u nas. Przy wyjeździe z Sambora postanowiliśmy coś zjeść. Wybór padł na przydrożny bar, a konkretnie na kurę, która okazała się cenowo i smakowa podobna do naszych okazów. W barze kobieta dziwiła się, że wybraliśmy tą drogę do Odessy. Jak potem się okazało rzeczywiście przy wyjeździe z Sambora pomyliliśmy drogę wyjazdową. Warto tutaj dodać, że na Ukrainie oznaczenia dróg są bardzo słabe i dla pewności warto pytać się miejscowych czy rzeczywiście droga prowadzi tam gdzie chcemy. Przy pytaniu miejscowych o drogę należy brać pod uwagę, że mają małą znajomość mapy i nie potrafią określić odległości do jakiegoś punktu, a jeżeli już określą są mało precyzyjni. Dzięki tej pomyłce trasa się zmieniła, ale także zobaczyliśmy więcej. Przy wyjeździe ze Starego Sambora oczom naszym ukazał się żydowski kirkut z ciekawymi macewami z XVI w. Następnie pokonaliśmy krótki podjazd pod wiadukt i oczom naszym ukazała się piękna panorama Dniestru. W jednej z wiosek weszliśmy do sklepu, gdzie sprzedawczyni odstąpiła nam swój własny chleb. Było to oczywiście okupione wypiciem ciepłej 50tki z miejscowymi mężczyznami. Ciecz okazała się samogonem, a ser używany tam do przegryzania czymś wspaniałym. Jako, że czas i zmęczenia naszych nóg było dość znaczne postanowiliśmy skorzystać z usług turbazy - odpowiednik naszego schroniska. Niestety w turbazie nie chcieli skorzystać z naszych usług. Nie pozostało nam nic innego niż szukanie czegoś na dziko. Mocno zmęczeni po dzisiejszych górach zagadaliśmy kobietę wysiadającą z samochodu. Z radością pokazało nam pobliskie boisko, na którym rozbiliśmy pałatki. Okazało się, że jedno z jej dzieci umie rozmawiać po polsku, a nauczyło się tego języka z telewizji Polonia. Mokro było na tym boisku niemożebnie, ale perspektywa spania bez mycia, ale za to najedzonym była nader interesująca. Po zaspokojeniu podstawowych potrzeb zabraliśmy się za Rogania i Lwowoskie, które otworzył nam Łukasz z pomocą dziwki. Dla zaspokojenia tych bardziej ciekawskich z góry informuje, że dziwka to przyrząd używany do przenoszenia gorących garnków i nie ma nic wspólnego z kobietami wykonywującymi ten stary i szlachetny zawód.


 
 BocianyCmentarzMost nad DniestremPierwszy nocleg na Ukrainie 
 

17 lipca 2003
Strelka - Turka - Nowy kropiwnik - Rybnik - Borysław - Drohobycz - pociągiem do Stryja
88 km, 15,5

    Poranne pakowanie (strasznie mokro) i przygotowywanie jedzonka zajęło nam aż 3 godziny. Po początkowym lekkim podjeździe i wspaniałej panoramie (foto) zjechaliśmy serpentynami do Turka, gdzie okazało się że mapa (mapa Ukrainy 1:1000 000)nie jest zgodna z topografią terenu. Przed Turką spotkaliśmy checkpoint pograniczników, którzy po tym jak pośmiali się z naszych zdjęć w paszportach pokazali nam zaginioną na mapie drogę. Biegła ona wzdłuż malowniczej rzeki Strj Szybko okazało się, że mimo jej żółtego koloru na mapie jest ona usypana z piasku i luźnych kamieni. W przeciwieństwie do znanego nam szutru kamienie te były 2 razy większe niż szuter. Musilismy przeciąć pasma górskie Skoliwskiego Parku Narodowego. Na podjeździe pod najwyższą góre zrobiliśmy sobie gruppen foto, a na samym szczyciePiotr zrobił mi individual. Dotarliśmy do nowego Kropiwnika, gdzie wciąż wydowbywa się ropę naftową uzywając wielu małych szybów. Ku naszej nieopisanej radości po 40 kilometrach kamieni i piasku zaczął się asfalt


 
 W trasieW trasieW trasieW trasie 
 

18 lipca 2003
Stryj - Morszyn - Bolechow - Dolina - Brożniew - Kałuż - pociągiem do Iwanofrankowska
78 km,

    Na początku udało się nam nadrobić 10km z racji pomylenia drogi (fatalne oznakowanie dróg). Dalej oczom naszym ukazały się góry, które trzeba było przejechać. "Były hopki" - jedne z największych w moim zyciu (FOTO). Kulminacja ww. hopek przypadła na miasteczko o przewrotnej nazwie Dolina. Po krótkim i mało stromym zjeździe posiliśmy się w Brożniewie i ruszyliśmy dalej. Droga zrobiła się równa i o dziwo bez większych dziur. W Kałużu pojechaliśmy na stację i wsiedliśmy do pociągu rzecz by można ekspresu (35km pokonuje w 1:30h). Na stacji spotkaliśmy dwóch mężczyzn, którzy pracowali w Polsce. W Iwanofrakowsku pokazali nam drogę do parafii katolickiej, gdzie mieliśmy spędzić nocleg. Pierwszy raz w życiu spałem w kościele. Kuchnia na dole była okupowana przez mrówki w dużej przewadze liczebnej więc zrezygnowaliśmy z przygotowywania sobie ciepłego jedzenia.


 
 Hopki w Dolinie 
 

19 lipca 2003
Ivanofrankivsk - Czerniowce
km,

    Dziś wstaliśmy i udaliśmy się na pociąg. Najpierw pojechaliśmy do Kołomyji, a potem do Czerniowiec. Tu znaleźliśmy nieczynny przejściowo Dom Polski. Na katolickiej parafii polecono nam pana Wacława, który zoorganizował nam i innej grupie Polaków nocleg. Po początkowej cenie 5$ za głowę osiągneliśmy bardzije rozsądną, tj. 3$. Polacy Ci okazali się turystami z Warszawy, którzy wcześniej chodzili po Czarnohorze. Piotr zrobił przepyszne spaghetti.


 
  
 

20 lipca 2003
Czerniowiec - Boczkowce - Chocim - Kamieniec Podolski
92 km,

    W Czerniowcach zobaczyłem trolejbusy. rzecz prawie już u nas zapomnianą, a na Ukrainie bardzo popularną. Podróżując dalej przez niekończące się wioski naszym oczom ukazało się kilka pomników poświęconych żołnierzom Krasnyjej Armi walczących w latach 1941-1945. Przejeżdżając przez te wioski kupiliśmy jabłka i arbuza, który stawał się naszym sztandarowym pożywieniem. Chocim (khotyn) okazał się dużą, lecz zaniedbaną twierdzą. Cały dotrwał do naszych czasów tylko zamek. W środku, którego nie było nic godnego uwagi. Aczkolwiek cała budowla robi wrażenie. Nastęnym, końcowym punktem dnia było zwiedzanie starego miasta i twierdzy w Kamieńcu Podolskim - stepowej stanicy. Położone nad urokliwym jarem jest z pewnością jednym najciekawszych miejsc na Ukrainie.


 
 Zamek w ChocimiuW trasieWjazd do KamieńcaFragment starego miasta w Kamieńcu 
 

21 lipca 2003
Kamieniec Podolski - Smotricz - Gorodok - Gwardiejskoje
97 km,

    Zaczęło się bardzo przyjemnie tzn. małe górki. Na 15 km moja opona przetarła się. Po podklejeniu ją łatką od spodu ruszyliśmy dalej. Za następne 15km miałem powtórkę z rozrywki - teraz wsadziliśmy pod nią szmatkę. Po następnych nudnych, górzystych kilometrach spotkaliśmy grupę Polaków, którzy też jeździli po Ukrainie, lecz używali busa do transportu bagażu. Zgodnie z pradawnym obyczajem nakarmili nas ciastem, a my głodni wrażeń ruszyliśmy dalej zastanawiając się, po jaką cholerę Ukraińcy prowadzą wszystkie drogi szczytami pasm. Później Łukasz przebił oponę, na kilka kilometrów przed noclegiem, co zaowocowało przymusowym opalaniem się w czasie wulkanizacji dętki. Po kilkunastu następnych górkach osiągnęliśmy miejsce noclegu - miasteczko Gwardiejskoje. Ciekawymi miejscami tamże okazał się pomnik Lenina, z którym nie wiadomo, dlaczego każdy chciał sobie zrobić zdjęcie. Wieczorem po kąpieli udaliśmy się na ognisko nad pobliskie jeziorko starym Gazem - wspaniałe przeżycie. Wróciliśmy w nocy najedzeni i szczęśliwi.


 
 Wjazd do Gorodok 
 

22 lipca 2003
Gwardiejsk
km,

    Dzisiejszy dzień powitał nas śniadaniem o 9. Następnie pojechaliśmy Ładą Nivą 4x4 do Chmilenickiego. Tam po długich poszukiwaniach kupiłem oponę do roweru. Co ciekawe na rozmiar 26 cali była tylko jedna Made in Russia o bieżniku wzorowanym na oponach do traktora. Dokonując transferu opony na nową po raz kolejny załataliśmy dętkę Łukasza. Okazało się, że mój aluminiowy bagażnik pękł, na szczęście w niegroźnym miejscu. Zaczęła pękać też tylna obręcz MAvica x517, która nie okazała się za dobra do współpracy z ciężkimi sakwami. Po kolacji zakończyliśmy ten leniwy dzień profanacją brydżyka.


 
 Lenin wiecznie żywy ! 
 

23 lipca 2003
Gwardiejsk
km,

    Kolejny dzień lenistwa, który potwierdził naszą niechęć do płynącego, dziurawego i wyboistego asfaltu. Zaliczyliśmy pocztę, gdzie do wyboru były kartki świąteczne i imieninowe. Później były lody z makiem i konopiami indyjskimi. Kolejną część dnia wypełnił nam spacer nad błotniste coś zwane przez miejscowych jeziorkiem z racji tego, że było tam wody po kolana, a mułu po łydki. Na szczęście udało się nam znaleźć fragment trawy 2x2m, gdzie nie było gęsich odchodów. Popołudnie upłynęło nam na pakowaniu, a w zasadzie wciskaniu jedzenia do sakw.


 
  
 

24 lipca 2003
Gwadriejsk - Chmielnicki - Gołoskow - Dierażnia
82 km,

    Po wolnym starcie - moja opona z mega oporami toczenia zaczynało się całkiem, całkiem dobrze... aż do 7km, gdzie Łukasz przebił dętkę. Dalej jechaliśmy dobrą drogą, przy odbiciu z niej zgubił się Piotr, któremu najwyraźniej wydawało się, że jedizemy do Kijowa. 4km przed Deirażnią przebiłem moją oponę traktorzysty. Ale dziura nie była duza więc dojechałem do stacji kolejowej w Dierażni. Tam, gdy oczekując na pociąg łatałem tył okazało się, że przód zrobił mi podobnego psikusa co przed chwilą tył. Chwilę potem nakleiliśmy jeszcze 3 łatki na przód, gdyż 3 razy, przyszczypaliśmy dętkę. Postanowiliśmy zrezygnować ze zwiedzania Baru i dojechać do Odessy pociągiem, gdyż były sprzyjające połączenia. Warto tutaj opisać, że większość ukraińskich stacji jest o wiele nowocześniejsza od polskich, a i pociągi są bardziej nowoczesne. W Wapniarce oczekiwaliśmy na bezpośredni do Odessy. Zjedliśmy kolacyjkę w barze (4hr za 0,5l piwa, kilka pierożków i sałatkę). Zostaliśmy też wylegitymowani przez milicję (bądź inne mundurowe cholerstwo, jakiego pełno jest na Ukrainie). Zwrócili uwagę na to, że za przykładem miejscowych rozwaliłem się na ławkach w poczekalni i spałem w najlepsze. O 3:38 wsiedliśmy do pociągu...


 
  
 

25 lipca 2003
Dierażnia - Odessa
km,

    ... po to żeby o 9:08 wysiąśćw Odessie. Po upojnej nocy spędzonej na dworcu i w pociągu relacji Wapniarka - Odessa przyszedł czas na sjestę. Objawia się ona tym, że siedzimy, pijemy zimnego browarka i gramy w 3,5,8 na lodówce, gdzie chłodzi się następny. A my gramy i patrzymy się na Morze Czarne oddalone od nas o zaledwie 30 metrów. Ale po kolei... Była, 9:08 kiedy nasz elektryczny pociąg dojechał na dworzec w Odessie. Wypełzliśmy zaraz za tłumem ludzi na peron wraz z wielocypedami. Po toaletach i informacjach potoczyliśmy się dalej w stronę morza. Dojechaliśmy i obejrzeliśmy pomnik pierwszego burmistrza miasta - A.E. Richelieu, a także rozpropagowane przez Eisensteina schody potiomkinowskie. Po zmudnych poszukiwaniach odnaleźliśmy zjazd na dół do portu morskiego. Tamże kierując się na wschód znaleźliśmy nocleg w 4 osobowym domku za 65hr ( http://www.pavlovdom.com.ua ).


 
 Odessa - dworzec kolejowyPowitanie Odessy - schody z góry 
 

26 lipca 2003
Odessa
km,

    Dzień zaczął się od zimnej bryzy od morza, co spowodowało poranne poszukiwania cieplejszego okrycia i zamknięcie drzwi na balkon. Po smakowaniu chińskich zupek pojechaliśmy autobusem do miasta (0,7 hr od głowy za bilet). W autobusie oprócz kierowcy siedzi pracownik, który pobiera opłaty od wsiadających podróżnych. Autobus, gdy chcemy wsiąść zatrzymujemy podnosząc rękę. Co ciekawe możemy robić to nie tylko na wyznaczonych przystankach. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od bazaru położonego nieopodal stacji kolejowej. Tereny te wypełnione są towarami różnego rodzaju i przeznaczenia - po prostu raj dla wszystkich lubiących tego typu atrakcje. Zwiedziliśmy przydworcową cerkiew, gdzie oczom naszym po raz pierwszy ukazało się bogactwo detali i zdobień. Co ważne do cerkwi może wejść mężczyzna w długich spodniach i kobieta w ubiorze zakrywającym kolana i ramiona. W niektórych tego typu obiektach kobiety muszą założyć na głowę chusty, które są im wypożyczane na czas zwiedzania. Kościół katolicki prowadzony przez polskiego księdza mieścił się na ulicy Kateryńskiej 33. Następnym celem była kawiarenka internetowa na placu greckim (1h za 5hr) z przyzwoitymi komputerami. Na Derwibańskiej jest McDonald`s, gdzie zestawu kosztują 8-10hr, a w toalecie jest ciepła woda. Dalej udaliśmy się w kierunku pomnika Richelieu (głowy). Minęliśmy muzeum Floty Czarnomorskiej, które czynne jest od 10-17. Następnie doszliśmy deptakiem do schodów potiomkinowskich, którymi zeszliśmy na dół i udaliśmy się do portu pasażerskiego (budynek przed hotelem Odessa) na molo. Tu przeżyliśmy rozczarowanie, gdyż okazało się że oferta połączeń pasażerskich jest uboga i ogranicza się do Stambułu, Hajfy, Jałty i batumi. Nic nie płynęło do Oczakowa, Tulcei, czy Izmaiłu.


 
 OdessaDworzec Morski w OdessieCerkiew w OdessieSchody Potiomkinowskie z dołu 
 

27 lipca 2003
Odessa
21 km,

    Ja z Łukaszem pojechaliśmy zobaczyć cypelek kończący zatoczkę. Najpierw deptakiem, a później drogą, na której był checkpoint DAI (ukraińska drogówka). Potem odbiliśmy w prawo i zjechaliśmy na plażę. Później okazało się to błędem, gdyż musieliśmy wciągać rowery na wydmę. W tym momencie poczułem się niedobrze i męcząc się niesamowicie dojechałem do domku. Resztę dnia spędziłem na sjeście, która przemieniła się w 39,1 C. W tym miejscu chciałbym podziękować Piotrowi, Łukaszowi i Pawłowi za opiekę nade mną. Rano było trochę lepiej, więc zdecydowałem się jechać z Piotrem do Winnicy pociągiem, a następnie samochodem do Polski. Łukasz i Paweł zdecydowali się kontynuować wycieczkę podróżując pociągiem do Izmaiłu, z którego mieli nadzieję dostać się do Tulcei w Rumunii.


 
 Słynne schodyWidok z naszego balkonu na plażę i Morze CzarneWidok z naszego balkonu na Morze CzarneBazar w Odessie 
 

28 lipca 2003
Odessa - Biełogorad Dniestrowski
km,

    Odprowadziliśmy Arka i Piotra na pociąg. Wracają do Polski, my (Paweł i ja) natomiast atakujemy Izmaił. Wsiadamy w pociąg do Biełogoradu Dniestrowskiego gdzie planujemy złapać coś do Izmaiłu. Na miejscu okazuje się że do Izmaiłu kursuje tylko jeden pociąg na dobę do tego zawsze przeładowany. Nocujemy na prywatnej kwaterze niedaleko dworca kolejowego (cena: 10zł za miejsce w pokoju 4 osobowym. Dopłacamy jeszcze 10 i mamy pewność że nikogo nam nie dokooptują). Zapada decyzja że rano jedziemy rowerami.


 
 Widok na port towarowy w Odessie 
 

29 lipca 2003
Biełogorad Dniestrowski - okolice Izmaiłu
160 km,

    Przed wyjazdem dowiadujemy się że niedaleko jest jakiś zamek więc, jak przystało na Polaków, postanowiliśmy go zdobyć. Ktoś znowu pomylił CPP z CCCP i zabrali nam flagę sponsora. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszamy w kierunku Izmaiłu. Planujemy przejechać 100km. Co innego plany a co innego rzeczywistość. Droga(foto1, foto2) była bardzo ładna więc przejechaliśmy 160km. Rozbijamy się między jakimiś drzewami niedaleko drogi. Obawiamy się że jakbyśmy dojechali do izmaiłu nie znaleźlibyśmy o tej godzinie noclegu.


 
 Twierdza w Biełgorodzie DniestrowskimDrogaPrzygotowanie do noclegu 
 

30 lipca 2003
Izmaił
60 km,

    Rano zwijamy się i ruszamy. Po 2 godzinach jesteśmy w Izmaile. Szukamy jakiegoś promu do Rumunii. Na informacji dowiadujemy się ze nic nie kursuje. Cóż... Pozwiedzamy miasto i będziemy wracać. Przed tym postanawiamy popytać dokładniej. Kapitan jednego wodolotu twierdzi że kursuje. Inni że nie. Ciekawe... Dziwne by było gdyby nie kursowało i żeby na odcinku 200km nie było przejścia granicznego. Okazuje się jednak że coś jest. Dobra nasza. Niestety cena... no i nie można zabrać rowerów... Postanawiamy porozmawiać osobiście z kapitanem. Czekając na niego spotykamy dość ciekawego Ukraińca. Opowiada trochę o historii miasta i ?ustosunkował? się odpowiednio do Rosjan. Przyznał że zna kapitana. Pomógł nam w negocjacjach. Za 15$ od osoby decyduje się nas zapakować. Śpimy w ?Gościenicy Izmaił? za 5 czy 7 hrywien. (cena wyjściowa była 10x wyższa. W innej pani w recepcji zaśpiewała 100$ od osoby. Jak widać ceny są bardzo zróżnicowane...)


 
  
 

31 lipca 2003
Izmaił - Tulcea - Suceava
km,

    Jedziemy na odprawę paszportową. Trochę to trwa. Pawłowi prześwietlają sakwę. Miła celniczka podziwia mój rower. Z 2 godzinnym opóźnieniem ładujemy się na wodolot. Zdarli z nas nieźle. Nie wygląda na to aby ktokolwiek z współpasażerów zapłacił 15$ za transport. Ładne widoki jednak popsute przez brudne szyby. Po 40 minutach przybijamy w Tulcei. Odprawa trochę trwa. Celnik rumuński stwierdził że coś przemycamy w sakwach. Obeszło się jednak bez wypakowywania. Celnicy rumuńscy pytają się nas czy Polacy nie potrzebują wizy na Ukrainę. Dowiadujemy się że po drugiej stronie na odprawę czeka 2 Polaków. I nikt nie wie czy potrzebują wizę. Wysiadamy na ląd, wymieniamy kilka słów z nimi i szukamy kantoru. Nikt nie mówi po angielsku. Wchodzę do kawiarenki internetowej. Chłopak z obsługi zna trochę angielski więc jest dobrze. Co ciekawe nie ma tam kantorów. Rolę tą pełnią banki. Należy okazać paszport. Wymieniamy 50$ i idziemy coś zjeść. Zaczyna padać... zaczyna lać... zaczyna się... nie wiadomo co. Drogi zamieniają się w rzeki, samochody zanurzone powyżej kół zatrzymują się... nieciekawie. Przestaje padać ale wody przybywa. Postanawiamy jechać na dworzec kolejowy. Na razie jest dobrze ale przed samym dworcem jest małe jeziorko. Badam grunt i już nie mogę się cofnąć. Mam mokre przednie sakwy i buty. Tylne sakwy ? tak jak mówił producent - nieprzemakalne. Paweł znalazł lepszą drogę więc na buty suche. Wsiadamy do pociągu. Planujemy pozwiedzać trochę Rumunię poruszając się pociągami. Nie jest dobrze... Bilety są tanie jednak za rowery płacimy 5$. Opłata ta jest niezależna od długości trasy. Dla nas trochę za wysoka. Gdy okazało się jeszcze że tu ciągle pada, postanawiamy szybko wracać do taniego o słonecznego kraju jakim jest Ukraina. Jedziemy ekspresem do Suceavy. Okazało się że cena przewozu roweru jest sporo mniejsza. Wystarczy kupić ?bez paragonu? Daje się konduktorowi równowartość 1$ i jest dobrze. Noc spędzamy w pociągu. W związku z tym że siedzieliśmy w wejściu praktycznie nie zmrużyliśmy oka.


 
 Zezwolenie na wjazd na teren Rumunii 
 

1 sierpnia 2003
Suceava - Czernowce
82 km,

    Wysiadamy w Suceavie. Pociąg był na tyle długi że nie zmieścił się na peronie więc mamy drobne problemy. Gorsze było jednak to że przyjechał drugi pociąg i zagrodził nam wejście na peron. Trzeba było prowadzić rowery i go ominąć. Obieramy kierunek na Czernowce. Cały czas pada, kierowcy wyprzedzają na milimetry. Po 40 km Siret oraz przejście graniczne. Stoimy 2 godziny. Nie widzieli tu jeszcze aby ktoś na rowerze przekraczał przejście więc nie traktowali nas ulgowo i trzeba było czekać. Jak tylko wjechaliśmy na Ukrainę przywitało nas słońce i kulturalni kierowcy. Czasem ktoś trąbi ale okazuje się że to Rumun. Po dojechaniu do Czerniowiec udajemy się w znane nam miejsce. Spotykamy pana Wacława. Z noclegiem mogą być problemy ponieważ on rano musi wyjechać. Okazuje się że jedzie do Niemiec dużym fordem tranzytem. Za 160 hrywien decyduje się nas przenocować i zabrać pod granicę.


 
 Wjazd do Siret 
 

2 lipca 2003
Czernowce - Miściska - Przemyśl
12 km,

    Wyjazd o 8. O godzinie 14 jesteśmy na przejściu granicznym i jedziemy do rowerami Przemyśla. Wykupujemy domek na znanym nam kampingu, ja jednak zmieniam plany i o 19 wsiadam w pociąg. O 8 rano jestem we Włocławku.


 
  
 


Arek